Poranna publikacja chińskiego PKB kolejny raz zaskoczyła. Opublikowane dzisiaj nad ranem dane przebiły oczekiwania ekonomistów. Dynamika PKB w I kwartale wyniosła 1,4 proc. k/k i 6,4 proc. r/r (szacowano 1,4 proc. k/k i 6,3 proc. r/r), stopa bezrobocia w marcu spadła do 5,2 proc. z 5,3 proc., produkcja przemysłowa rosła w tempie najwyższym od blisko 5 lat (8,5 proc. r/r), sprzedaż detaliczna przyspieszyła do 8,7 proc. r/r. Tylko dynamika inwestycji w miastach wypadła zgodnie z szacunkami (6,3 proc. r/r).
Wydaje się, zatem, że stymulacja fiskalna w Chinach zadziałała stosunkowo dobrze na poprawę popytu (tym razem inwestycyjnego). Nie widać też negatywnych skutków wojny handlowej pomiędzy USA i Chinami, co pokazuje, że Pekin jest silniejszy gospodarczo, niż wydawało się to Waszyngtonowi. Może to też nas zbliżać do bardziej symetrycznego porozumienia, gdzie obie strony zaakceptują swoją pozycję i żadna nie będzie chciała przekształcić porozumienia w jednostronne zwycięstwo. To porozumienie więc może być trwalsze i będą mniejsze szanse na wznowienie kolejnego konfliktu.
Nie dziwi zatem, że doskonałe dane z Chin utrzymują solidne nastroje także na otwierających się giełdach w Europie i to pomimo kolejnego cięcia wzrostu PKB w Niemczech. W styczniu oficjalne prognozy zostały obcięte z 1,8 proc. do 1,0 proc. wzrostu na 2019 r. Teraz rząd szacuje, że gospodarka urośnie tylko 0,5 proc. Gdyby te oczekiwania się spełniły, to wraz z latami 2012-2013, kiedy gospodarka naszego zachodniego sąsiada również urosła o 0,5 proc., mielibyśmy do czynienia z najsłabszym odczytem od kryzysu finansowego oraz jednym z najsłabszych od zjednoczenia Niemiec.
Jak w soczewce widać zatem różnicę w podejściu chińskich władz do zduszenia jakiegokolwiek spowolnienia oraz inercji ich decyzji na realną gospodarkę. Coraz bardziej prawdopodobne, że przynajmniej Chińczycy na jakiś czas nie będą musieli odmieniać słowa „spowolnienie” przez wszystkie przypadki, tak jak to robią inni. Oczywiście, należy zaznaczyć, że to w dużej mierze zasługa tamtejszych władz, które zaserwowały kolejny pakiet stymulacyjny, co pozwoliło zrównoważyć przedłużający się proces negocjacji nowej umowy handlowej z USA i negatywny wpływ cały czas trwającej wojny celnej. Inni nie mają tak szybkiego procesu decyzyjnego, ale nie oznacza to bynajmniej, że lepsze nastroje nie rozleją się szerzej po rynku. Na to od początku miesiąca liczą rynkowi optymiści, którym udało się przestawić rynki na tryb risk-on, chociaż nie jest on tak wyraźny, jakby mógł. Obecnie kluczowe jest to, czy uda się wyrwać rynki z marazmu, a do tego potrzebne będą lepsze dane makroekonomiczne, ale spoza USA. Casus Amerykanów został obecnie związany przez FED – lepsze dane makro nie mają większego znaczenia dla dolara, gdyż nie zmienią nastawienia na „jastrzębie”, ale mogą pomóc rynkom akcji. Tyle, że słabsze odczyty mogą teoretycznie przybliżać nas do cięcia stóp, więc teoretycznie też nie będą złe dla rynków akcji. Ale dla dolara już tak. Najbardziej niekomfortowa sytuacja to taka w której dane z USA byłyby fatalne, gdyż to podcięłoby nastroje na rynkach akcji (pojawiłyby się obawy, czy FED aby jest gotowy na radykalne działania), a przy wyraźnym trybie risk-off, dolar nie musiałby być słaby.